szkoła siostrzeństwa

______________________________

W sierpniu miałam okazję uczestniczyć w wyjątkowych warsztatach. Była to Środkowoeuropejska Szkoła Feministyczna i, jak wskazuje samo słowo „szkoła” w tytule, miała naprawdę bogaty program wykładów. Jednak tym, co ze mną zostało i zostanie na długo po tym pięciodniowym wydarzeniu w Krakowie, nie tyle są informacje czy wiedza praktyczna wyniesione z licznych wykładów i warsztatów, a poczucie wspólnego siostrzeństwa.

Za organizację wydarzenia odpowiadała w dużej mierze czeska organizacja Nora – nazwana tak na cześć bohaterki sztuki Henryka Ibsena Dom lalki, kobiety, która całe życie trwała w przeznaczonej jej roli żony, by ostatecznie opuścić swój dom i rodzinę, gotowa samodzielnie sobie radzić. Całość finansował Fundusz Wyszehradzki. Wiem, że słysząc termin „kraje wyszehradzkie”, można się spodziewać najgorszego, nie mogłam jednak nie skorzystać z okazji i chociażby z przekory nie wziąć udziału w inicjatywie finansowanej przez nasz polski, a także, między innymi, węgierski rząd. Kierowała mną też ogromna tęsknota za nawiązywaniem nowych kontaktów.

Był środek lata, pandemia zdawała się być pod kontrolą, a wizja spotkania się z innymi feministkami z Czech, Węgier, Słowacji i Polski ogromnie do mnie przemówiła, podobnie jak program warsztatów, które miały prowadzić naprawdę wyjątkowe osobistości i które miały dotyczyć tematów stanowiących przedmiot mojego zainteresowania. Był więc inspirujący warsztat ze Sławomirą Walczewską, wykładowczynią gender studies i redaktorką krakowskiej Zadry, na temat ruchów kobiet, nie tylko w ujęciu światowym, ale także z uwzględnieniem działań emancypacyjnych z krajów sąsiadujących z Polską.

Tak wiele wiemy o sufrażystkach brytyjskich czy działaczkach amerykańskiej drugiej fali i jej rozpoznawalnych feministycznych twarzach. Wspaniale było porównać, jak wyglądała droga do emancypacji w Polsce i u naszych południowych sąsiadek, oraz dowiedzieć się czegoś nowego o działaczkach i emancypantkach z naszego podwórka. Poza tym wraz z innymi miałam okazję wziąć udział w ćwiczeniach praktycznych i uczyć się publicznego przemawiania czy analizować przestrzeń publiczną pod kątem niedostosowania jej do potrzeb kobiet, seniorów czy osób z niepełnosprawnościami.

Obyła się też inspirująca debata z udziałem Iwony Demko, wykładowczyni Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, która jako pierwsza kobieta startowała na stanowisko rektora na tej właśnie uczelni. W debacie uczestniczyły też Silvie Lauder, czeska dziennikarka, która ostrym i bezkompromisowym piórem obnaża seksistowskie struktury w czeskiej polityce, i Judit Acsády, węgierska socjolożka, która zajmuje się tematyką sytuacji kobiet w okresie zmiany ustroju. Swoje przemówienie przysłała także słowacka działaczka zajmująca się organizacjami na rzecz praw kobiet, Miroslava Bobáková. Całość moderowała Réka Safrány, prezeska Europejskiego Lobby Kobiet, działającego przy Komisji Europejskiej. Było więc o feminizmie w sztuce, w strukturach prawnych, w ujęciu socjologicznym, w różnych właściwych dla poszczególnych krajów kontekstach.

Jednak tym, co zrobiło na mnie jeszcze większe wrażenie niż sam program i jego realizacja, były uczestniczki, które przyjechały na tych kilka dni do Krakowa. Wiedziałam, że wiele się nauczę, uczestnicząc w wykładach prowadzonych przez profesjonalistki, podsumuję swoją wiedzę, odniosę swoje informacje do nowego kontekstu, którego wcześniej nie brałam pod uwagę, nie przypuszczałam jednak, że to rozmowy między wykładami, uwagi uczestniczek w trakcie warsztatów czy pogaduchy rano przy kawie będą stanowić dla mnie źródło największej wiedzy. Wiedzy o drugiej osobie, która – znajdując się w bezpiecznej przestrzeni, gdzie panuje zrozumienie i szacunek dla drugiego człowieka – jest w stanie się otworzyć i podzielić z innymi swoim doświadczeniem. To właśnie ta różnorodność doświadczeń, w okolicznościach sprzyjającym temu, by się dzielić, pozwoliła mi zrozumieć, jak wielką siłę może mieć czyjaś herstoria.

Poznałam dziewczyny z najróżniejszych środowisk, o różnym wykształceniu, z różnych krajów, na różnych etapach swojego życia. Wiele z nich było nieporównywalnie mądrzejszych niż ktokolwiek, kogo kiedykolwiek spotkałam, i byłam ogromnie wdzięczna, że panująca na warsztatach atmosfera wzajemnego szacunku pozwoliła wybrzmieć tym opowieściom. Poczucie bycia wysłuchaną i nieocenianą było najpiękniejszym elementem tych kilku dni. Mogłam nie tylko się uczyć, ale także ćwiczyć w empatii i chłonąć te historie, które mimo całej mojej ekspozycji na feministyczne treści rzadko do mnie trafiają. To historie o uciekaniu z małych miasteczek, o sprzeciwianiu się religijnym rodzicom, o radzeniu sobie z krytyką osób najbliższych, o zaczynaniu od nowa mimo oczekiwań innych.

Po powrocie zaczęłam się zastanawiać, jak wielu takich historii nie słyszymy. O ile uboższa jest nasza wiedza o świecie wyłącznie, a może przede wszystkim dlatego, że na opowieści młodych dziewczyn jest szokująco mało miejsca w przestrzeni publicznej. Nie tylko w internecie, o czym trochę pisałam ostatnio. Nie ma na nie miejsca często w rodzinach, w instytucjach publicznych czy w większym przekazie medialnym. Nie wydaje mi się jednak, żeby w naszym najbliższym otoczeniu takich historii nie było, i jestem przekonana, że nie potrzeba ogromu wiedzy na temat ruchów emancypacyjnych, zrozumienia, czym jest kultura gwałtu czy obeznania w różnych odmianach feminizmu, aby takie historie do nas dotarły. Nie wszystkie bowiem na warsztatach zawsze byłyśmy jednomyślne. Nie było nam to jednak potrzebne, bo za nadrzędną wartość na samym początku uznałyśmy wzajemny szacunek, a nie jakąś nieosiągalną feministyczną miarę, czymkolwiek miałaby ona być. Wystarczyła nam chęć otwarcia się na przeżycia drugiej osoby.

Być może zrozumienie przyjdzie z czasem albo nie przyjdzie w ogóle, a jednak wydaje mi się, że traktowanie swojej rozmówczyni z uważnością pozwala poczuć szacunek także do siebie samej i do swojej własnej historii. Żadna z nas swoim przekazem nie miała zamiaru przekonać kogokolwiek do jakiejkolwiek zmiany, a jednak te historie uzupełniające przekazywaną wiedzę, nadające jej osobisty kontekst, urzeczywistniające pewne problemy czy nierówności mają ogromną moc.

Jeżeli miałabym więc podzielić się z wami mądrością, którą wyniosłam ze Środkowoeuropejskiej Szkoły Feministycznej, nie będzie to wiedza na temat ruchów solidarnościowych kobiet w krajach wyszehradzkich, chociaż to bardzo ważne feministyczne dziedzictwo. Nie będą to też spostrzeżenia na temat kobiet w przestrzeni miejskiej, chociaż to interesujące zagadnienie, o którym już kiedyś dla Silnych pisałam.

Chciałabym wam powiedzieć, że w ciągu tych pięciu dni dzięki gotowości na spotkanie z osobistymi doświadczeniami dałyśmy sobie siłę do dalszego działania, bez względu na to, czy jest to prowadzenie działalności społecznej czy dbanie o równość w miejscu pracy.

Dzięki najróżniejszym herstoriom dziewczyn i kobiet, które poznałam w Krakowie, poczułam, że także moja herstoria jest ważna, i że może ona stanowić element budujący społeczność, tak jak miało to miejsce podczas tych feministycznych warsztatów, i upewniający mnie w tym, co już wiem i co jest dla mnie istotnie. Już teraz bardzo serdecznie zapraszam wszystkie z was do udziału w kolejnej edycji, która – mam nadzieję – odbędzie się w przyszłym roku.

Chciałabym ten tekst zadedykować wszystkim moim koleżankom z Polski, Czech, Słowacji i Węgier, które przyjechały w sierpniu do Krakowa. Dziękuję za wasze herstorie.

______________________________

Paulina Rzymanek

tłumaczka, współautorka podkastu „Już tłumaczę” (www.juztlumacze.pl)

POWRÓT